Streszczenie

 

Jakiś czas temu napisała do mnie niespełna 30. letnia Katarzyna, którą nowotwór przykuł do łóżka uniemożliwiając poruszanie się o własnych nogach, odebrał jej słuch i poważnie naruszył władzę w rękach: „Przez te 15 lat choroby wiele razy prosiłam Boga, aby mnie zabrał, i nic! Co teraz ze mną?! Nie wiem. Czuję się przez Boga wykorzystana, zraniona, wymawiam Bogu mój ból”. Odwiedzając ją, wsłuchuję się w jej zmagania z bezwładem ciała i z własną psychiką. Dostrzegam trud walki z myślami tłoczącymi się w umyśle tej inteligentnej osoby, jej niepokój o swoją wiarę. Spoglądając na nią, w rysach jej twarzy, widzę cierpiącego Hioba. Nie mam pewności, czy – jak niektórzy twierdzą – dopiero dzisiejszy świat ze wszystkimi jego tragediami d o j r z a ł do rozumienia biblijnego Hioba. Pewne jest jednak to, że na co dzień spotykam ludzi, którzy zadają pytania, na które trudno odpowiedzieć: „Dlaczego właśnie mnie musiało się to przytrafić? „Dlaczego właśnie ja?” Nieuleczalna choroba, bezrobocie, tragiczny wypadek… „Jakże Bóg mógł do tego dopuścić? Czy On w ogóle istnieje, skoro pozwala na takie cierpienie?”

 

Ludziom dzisiejszego czasu nie wystarczy już prosta świadomość obecności troskliwego Boga. Coraz bardziej domagają się oni o d p o w i e d z i Boga na skargi i oskarżenia Doń kierowane. Liczne wątpliwości krążą wokół ogromu problemów cierpienia na świecie i natychmiast przemieniają się w pytanie, jak pogodzić ten rażący kontrast dobroci Boga i goryczy cierpienia, które miewa smak pogardy i nienawiści? Dlaczego Bóg, utrzymując z człowiekiem relację szczególnej bliskości, narusza ją dopuszczając cierpienie? Jak pogodzić z mądrością i miłosierdziem Boga tak liczne klęski, jak susze, powodzie, tornada i trzęsienia ziemi? Jak nie nazwać niesprawiedliwością obecności cierpienia w życiu wspaniałych i dobrych osób? Co ze społeczną niesprawiedliwością – biedą, wyzyskiem? Co z chorobami i kalectwem, z defektami, które zdarzają się już przy urodzeniu, z budzącym grozę i przyjmowanym jak wyrok rakiem? Co z innymi nieuleczalnymi chorobami? Jakże nie wołać o pomstę do nieba widząc zamierzoną ludzką przemoc – wszelkie ludobójstwo, gwałt, rabunek, kazirodztwo? Jak się pogodzić z cierpieniem, którego rezultatem nie jest przemiana, ale klęska i rozpacz?

 

Nie miałbym w sobie odrobiny pokory – mało tego, byłbym wręcz śmieszny w swej pysze – gdybym sądził, że mój tekst udzieli odpowiedzi na dręczące ludzkość pytania. Być może jednak pomoże komuś w ujaśnieniu choćby jednej małej wątpliwości. A może kogoś pobudzi do refleksji na swoim życiem, nad tym, że ono – jak kunsztowny gobelin – ma swoje dwie strony. Tę odwrotną – skomplikowaną i zawiłą, w której trudno się dopatrzyć sensu i przeznaczenia poszczególnych nitek i tę czołową – reprezentacyjną, piękną a wyprowadzoną nie z czego innego przecież, jak z owej plątaniny niezrozumiałej, choć koniecznej.

 

Snując rozważania starałem się nieustannie mieć na uwadze dwa z pozoru różne światy: rzeczywistość współczesnego człowieka i – na wskroś przeniknięty dramatem – los starotestamentalnego Hioba. Postawa cierpiącego Hioba jest dla wielu wzorcowa, a przynajmniej może być pomocna w przeżywaniu cierpienia, które jednak zawsze jest własne i niepowtarzalne.

 

Słuchając wieści Hiobowych posłańców, usiłowałem rozczytać jego dotkliwe straty. Gdy legł w gruzach jego świat zewnętrzny, gdy niewiele pozostało z ogromnego dobytku tego nie koronowanego władcy wielkich ziemskich posiadłości, podziw wzbudziła we mnie jego postawa. Okazało się, że ten, którego zwano „najwybitniejszym pośród ludzi Wschodu” (por. Hi 1, 3), jest człowiekiem prawego, szlachetnego wnętrza.

 

Celnie ugodzone ojcowskie serce nie znajdowało granic dla bólu, kiedy żałobny posłaniec przyniósł wieść o śmierci całego potomstwa. Oto książę swej krainy stał się w jednej chwili człowiekiem zdruzgotanym – bez perspektyw i nadziei na normalną przyszłość. Na domiar złego Hiobowa skóra zaczęła się łuszczyć; jego siły trawiła gorączka, bezsenność i czarne myśli, aż do krańcowego wyczerpania organizmu. Nieuleczalna choroba uczyniła go odrażającym dla siebie samego i dla otoczenia. Wreszcie szatan zaczął wyniszczać Hioba wewnętrznie. Wkradał się w jego w duszę, drążąc ją smutkiem, samotnością i rozdarciem.

 

Przeżywając wraz z Hiobem jego dramat, zwróciłem uwagę na jeszcze jedną przyczynę cierpienia, która powaliła nieszczęśnika. Ten prawy i pobożny człowiek, wiedząc, że na ludzi nie może liczyć, zwracał się całym swym zdruzgotanym jestestwem do Boga. Choć niezmordowanie poszukiwał znaków Bożej obecności, nie odnajdywał ich śladu. Zmęczony, wyczerpany, pogrążony w nocy nie znalazł schronienia nawet u Tego, w którym pokładał ostateczną nadzieję. Bóg milczał. Hiob był przerażony i zgorszony. Porzucił go Ten, któremu ufał bezgranicznie. Poczuł, że znalazł się na samym dnie rozpaczy; odtrącony przez Boga i przez najbliższych, wstrętny samemu sobie.

 

Znając straty, których zaznał Hiob, w drugim segmencie rozprawy przeniosłem uwagę na rzeczywistość dzisiejszego świata. Podjąłem staranie, aby sytuacje paralelne do Hiobowych odszukać u współczesnego człowieka; niejako dostrzec na jego twarzy rysy Hiobowego oblicza. W rzeczywistości współczesnej ujrzeliśmy człowieka, któremu cierpienie i wielkie nieszczęścia odebrały wewnętrzny spokój, zepchnęły ku sytuacjom granicznym, pokazały, co znaczy być człowiekiem żyjącym w przerastającej go rzeczywistości, być kruchym i nic nieznaczącym wobec przytłaczającego ogromu otaczającego świata. Spróbowałem ukazać człowieka, którego sytuacja materialna uległa drastycznemu pogorszeniu i odebrała mu możliwość normalnego funkcjonowania, którego bezdomność uczyniła podobnym do wygnanego ze społeczności i mieszkającego na śmietnisku Hioba, a brak pracy skazał wraz z rodziną na Hiobową nędzę. Żałobnego Hioba odszukaliśmy w człowieku opłakującym stratę kochanych osób. Przeszliśmy też wraz z chorymi i ich najbliższymi cierniową drogę wytyczoną przez nieuleczalną chorobę.

 

Z wielu powodów dzisiejszy człowiek przeżywa samotność. Bywa, że jest zamknięty i nieufny, nie potrafi też otworzyć się na drugiego człowieka. Zdarza się, że ktoś nie chce go wysłuchać, albo ogarnia go lęk, że nie jest przez nikogo kochany. To wszystko potęguje poczucie izolacji. Jednakże dobrze przeżywana samotność może stać się drogą do głębokich dobrych relacji z samym sobą, z ludźmi i z Bogiem. Parę stronic poświęciłem więc i temu współczesnemu problemowi. Nie uszły uwadze również inne symptomy obecnego czasu, takie jak ogromnie niepokojący zamęt w świecie wartości, wszechobecna depresja i egzystencjalna pustka, bezsens życia, które próbuje sobie poradzić bez Boga. Zająłem się tymi znakami obecnego czasu, dostrzegając w życiu współczesnych podobne zagrożenia i budzące niepokój symptomy, jak w życiu Hioba.

 

Jeśli tak dramatycznym doświadczeniom towarzyszy niezrozumienie, opuszczenie i zupełny brak wsparcia, nietrudno o krańcową rozpacz wiodącą nawet do śmierci. Obecność „przyjaciół”: osoby, która umacnia swą mądrością i radą, albo też grupy ludzi, którzy łączą swą mądrość i doświadczenie, aby w sposób zorganizowany wesprzeć potrzebującego – to treść trzeciego rozdziału rozprawy. Przedstawiłem niektórych „przyjaciół” – tych z Hiobowego dramatu i tych współczesnych – dalekich od ideału, nie zawsze o nieskazitelnej intencji, ale chyba nieodzownych do godnego przeżycia ciężkiej próby i straty życiowej.

 

Czy jednak człowiekowi wystarczy jedynie ludzka – choćby najbardziej profesjonalna i serdeczna – odpowiedź na jego życiowe cierpienia i dramaty? Hiob, choć zrazu ucieszony przybyciem przyjaciół, w toku dyskusji przekonuje się, że ludzkie wsparcie jest niedoskonałe i często zawodne, że drugi człowiek nie może w pełni zaspokoić najgłębszych pragnień. Wiedział on, że potrzeba mu Bożej odpowiedzi, poczucia obecności Tego, który nieskończenie przewyższa ludzką zdolność pojmowania i miłowania.

 

W końcowym rozdziale podjąłem wykrzyczane w buncie i w nadziei, oczekiwane i wytęsknione spotkanie z Bogiem. Wsłuchaliśmy się w ten niezwykły dialog niwelujący przestrzeń między niebem i ziemią, między stworzeniem i Stwórcą, między człowiekiem i Bogiem. W przestrzeni takiego poznania – jakby na wyciągnięcie ręki – można już wyczuć Boga, a wtedy wszelka rzeczywistość zyskuje dodatkowy, nieznany dotychczas – a wszystko tłumaczący – wymiar. Bunt i nadzieja, rozpacz i bezgraniczna ufność, kruchość i wielkość człowieka, sprawiedliwość, wolność i cierpienie – przed obliczem Boga nabierają nowych barw, kształtów i znaczeń.

 

Jak brzmi skierowana do ludzi Boża odpowiedź? Co Bóg chce powiedzieć cierpiącym, kalekim, samotnym, starcom, obolałym i nie oczekującym w życiu już niczego? Co chce powiedzieć ludziom, dla których pomocą jest tylko balkonik, a jedynym punktem oparcia wiszący nad łóżkiem plastikowy trójkąt?

 

- „Gdzie byłeś, gdy zakładałem ziemię? Kto wyznaczył jej miary? Czy sądzisz, żeś mądrzejszy niż ja?” Bóg, zadając to pytanie, nie jest rozgniewany ani nie czyni wyrzutów. Z troską poszerza ludzkie horyzonty myślowe.

 

- „W nierozumie mówiłem o rzeczach, które są dla mnie zbyt wzniosłe! Odwołuję, co powiedziałem!” – odpowiada człowiek.

 

Jahwe przyjmuje skargę i oskarżenia swego cierpiącego sługi, wskazując również nam – współczesnym – na Hioba jako tego, który nieustannie ożywiany ranami człowieka gdziekolwiek i jakkolwiek cierpiącego, jest wzorcem trwania przed Bogiem i pytania o Niego w cierpieniu.

 

Pouczający Bóg w Księdze Hioba wyzwala ludzi od troski o znalezienie odpowiedzi całkowicie racjonalnych. Podważa próbę takich odpowiedzi, które zamykałyby graniczne problemy człowieka w kręgu racjonalności sprowadzonej do zbyt prostej syntezy zdarzeń i okoliczności. Gdy poszukujemy odpowiedzi na pytania, jakie stawia nasz wiek, Hiobowe wydarzenia uczą nas, że myśli zmierzające do znalezienia rozwiązań doskonałych i ogólnych, ostatecznie pogrążają nas w gąszczu pytań bez odpowiedzi i czynią nas zimnymi, pustymi i oschłymi. W przeciwieństwie do nich, myśli prowadzące do coraz głębszego zawierzenia Bogu przymierza (wzorem Hioba z ostatniej odsłony dramatu) uczą nas cierpliwego i wytrwałego zaangażowania t u i t e r a z. To jedyne rozsądne rozwiązanie. Konieczna jest więc postawa bynajmniej nie bezsilnej uległości, lecz taka, która pozwoli nam przejść przez wydarzenia naszego świata z miłością, godnością i pokojem, płynącymi z zawierzenia Godnemu Zaufania Bogu, a – co najważniejsze – z nadzieją, że jest On Bogiem Żyjącym i Obecnym.

Okładka